czwartek, 4 grudnia 2014

♥ Diana ♥ 25.11.2014 ♥ 2870 g ♥ 53 cm

Witajcie kochani,

bardzo długa przerwa za nami. Postaram się znów wrócić i dodawać posty częściej. Ci którzy śledzą mnie na Instagramie, bądź na Facebooku czy Twitterze wiedzą już, że moja maleńka przyszła na świat znacznie wcześniej niż miała! :)
Przewidywany termin porodu - 13.12.2014
Malutka urodziła się w nocy z Poniedziałku na Wtorek - 25.11.2014

Dianeczka ♥


Wiele stresu, nerwów i niepewności towarzyszyło nam już od soboty. Skurcze, które wydawać by się mogły, że są przepowiadające, tak naprawdę powodowany skracanie szyjki, a malutka główką układała się w kanale rodnym. Pierwszym dziwnym objawem było to, że skurcze nie ustępowały, ale też nie narastały, natomiast były bardzo relularne i częste (co 3 - 4 minuty). Postanowiliśmy jednak z moim narzeczonym przeczekać do rana.
Sobota - skurcze od godz. 16:00 do 02:00 - do 06:00 rano udało mi się zasnąć.. Chyba ze zmęczenia.. Kiedy wstałam w niedzielę rano nic nie zapowiadało, że pojedziemy do szpitala. Normalnie zjadłam śniadanie, obudziłam się bardzo głodna, po czym pomyślałam, że położę się jeszcze na chwilę, przecież spałam tylko 4 godziny. Po pewnym czasie wszystko zaczęło się od początku. Skurcze już nieco silniejsze - bardziej dokuczliwe, ale nieregularne. Stwierdziliśmy, że nie ma na co czekać.
Pojechaliśmy do szpitala w Łęczycy.
Kiedy Pani recepcjonistka zapytała na kiedy mam termin i usłyszała odpowiedź, popatrzyła tylko z uśmiechem i odrzekła: "O, no to Pani może już rodzić...". Wypełniłam wszystkie papiery i zostałam przyjęta na oddział.
Pierwszego dnia, czyli w niedzielę byłam badana 3 razy przez Panią Doktor i Położną. Szczerze? Myślałam, że za chwilę urodzę na tamtym stole... podobno to rutynowe badanie i każda kobieta tuż przed porodem jest tak silnie badana, aby naruszyć wody. Niestety te nie odeszły, a skurcze miałam cały czas. Pozostało więc KTG - monitorowana byłam prawie przez cały dzień. W nocy z Niedzieli na Poniedziałek czułam się strasznie obolała i znów zasnęłam, pewnie ze zmęczenia. W Poniedziałek wszystko ucichło. Żadnych bóli, żadnych skurczy. Malutka uspokoiła się do tego stopnia, że miałam wrażenie jakby w ogóle nie miała ochoty ani siły się ruszać. Znów badania... KTG pokazywało bardzo niskie tętno. O 23:50 zostałam ostatni raz podłączona pod KTG i kiedy Położna zobaczyła tętno 90, które do tego spadało od razu powiadomiła Panią  Doktor. Wyraziłam zgodę na cięcie, co mnie trochę zasmuciło, bo chciałam urodzić drogami natury. Niestety zdrowie małej było w tym momencie najważniejsze. Księżniczce groziła zamartwica wewnątrzmaciczna płodu ←. Gdybym zbagatelizowała w niedzielę te skurcze lub poczekała dzień dłużej mogłoby jej już nie być. Ta przerażająca myśl męczyła mnie do momentu, aż jej nie zobaczyłam. Do tej pory nie mogę sobie wyobrazić co mogłoby się stać, że mogliśmy stracić tak cudną istotkę. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i w nocy z Poniedziałku na Wtorek o godz. 00:35 Diana była już na świecie. Wszystko przebiegło bardzo szybko. Na szczęście mój narzeczony przybył do szpitala na czas i po porodzie mogłam zamienić z nim parę zdań, na dłużą rozmowę i tak nie miałam siły. Ale ważne było dla mnie to, że był tam ze  mną. W sali poporodowej, do której mnie przewiózł wraz z położną było słychać płacz małej. Poleciały pierwsze łzy szczęścia, a myśl o bólu gdzieś się ulotniła (przynajmniej do momentu, w którym się obudziłam).



Opieka w szpitalu bardzo fachowa. Niektóre Panie Położne sprawiały wrażenie, że są tam za karę, ale w ogólnym rozrachunku nie dawały tego tak odczuć i naprawdę mi pomogły. Zwłaszcza jedna, która opiekowała się mną jak własną córką i przedewszystkim uśmierzyła mój ból dwona zastrzykami, których bardzo potrzebowałam i tak naprawdę to dzięki niej tak szybko wstałam po cięciu. 12 godzin po operacji zrobiłam pierwszy krok. Jeden, bo jeden, ale przynajmniej się podniosłam.
Wiecie co? Nigdy, nikomu nie życzę takiego bólu. Fizycznego i psychicznego. Myśl, że nie mogę wziąć małej na ręce, że mogę tylko  leżeć, że jestem niepotrzebna i taka bezsilna, bezbronna jest okropna. Nie zrozumiem chyba nigdy czemu tyle kobiet, samych, decyduje się na cięcie. Pani Anestezjolog ogromne dzięki za to jak mówiła do mnie podczas operacji i jak starała się mnie uspokoić co jej się oczywiście udawało na parę sekund. Czułam się przy niej naprawdę bardzo bezpiecznie.

W odbiciu lamp widziałam jak wydobywają malutką z mojego brzucha. Ta ulga po pierwszym jej płaczu jest niesamowicie kojąca. Na chwilę zapominasz o bólu całkowicie, nie robisz nic, tylko słuchasz. Po chwili wiedziałam, że kruszynka ma 53 cm i waży 2870 g. Apgar 10/10.

Jesteśmy już w domu.
Miejmy nadzieję, że z dnia na dzień będzie łatwiej.
Maleńka jest bardzo głośna - zazwyczaj w nocy.
Mama - stale zmęczona, ale szczęśliwa. Tata - dumny, zmęczony i szczęśliwy.
Dianeczka - je, śpi, płacze i wypróżnia się na zmianę, więc chyba wszystko w normie! :)