Mówi się, że oni dają nam szczęście, że bez nich tak na prawdę nie
istniejemy, że wypełniają połowę naszego życia (a nawet całe). Wiją
sobie gniazdko w naszym sercu, a kiedy je opuszczają zapominają po sobie
posprzątać. Zostajemy same z tym całym bałaganem i nie umiemy sobie z
nim poradzić. A oni ? Zaczynają grać, bo tak na prawdę kochali i
prawdopodobnie kochają nas, ale nie będą się do tego przyznawać, bo nie w
tym ich rola. Później są już tylko marnymi aktorzynami po jakich słuch
zaginął. Zapisują się w pamięci, wracają i nie dają nam spokoju.
Odtwarzamy w kółko jeden obraz i marzymy, aby zastąpić go innym. Wtedy
poddajemy się i zataczamy błędne koło. A kiedy już to się stanie to nie
ma odwrotu. Z czasem będziemy wiedziały czy to była dobra decyzja, jeśli
nie, żałujemy jej do końca życia. Problem w tym, że nasze poczynania
zapisują się na jednej z kart, którą później analizuje los i
interpretuje we własny sposób. Dochodzimy do ciekawego i okrutnego
wniosku, że kochamy tak bardzo a jednocześnie nienawidzimy jeszcze
bardziej…
Myśląc, doszukując się nie wiadomo czego doszłam do tego o to
wniosku. Jak docenić, że mamy przy sobie skarb? Dlaczego mój żelazny
charakter nie pozwala mi się ugiąć. Bojąc się porażki blokuje się jak
zamek w drzwiach samochodu. O boże, jaka jestem niewdzięczna.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz